piątek, 31 maja 2013

Rewolucja w demakijażu



          Dzięki uprzejmości firmy PHENICOPTERE będę miała przyjemność testować i recenzować innowacyjne produkty do demakijażu. Jest to Glov Hydro Demaquillage. Przedwczoraj odebrałam paczuszkę z tymi nowościami. Oto one:






Są to dwie rękawiczki wytworzone z chronionych patentem mikrowłókien. Umożliwiają one usuwanie makijażu i oczyszczanie twarzy za pomocą...wody. Zbędne okażą się wszelkie preparaty do demakijażu, wystarczy taka rękawiczka i woda. Brzmi ciekawie, zobaczymy, jak się sprawdzi w praktyce.







Dlaczego rękawiczki są dwie i na dodatek różnią się wielkością i kształtem? Otóż ta większa, kwadratowa, o nazwie GLOV comfort, ma służyć do demakijażu w domu. Mniejsza rękawiczka, GLOV on-the-go, przewidziana jest jako rękawiczka "podróżna". Jest malutka, obejmuje tylko cztery palce i bez problemu zmieści się nawet w damskiej torebce. Idealna dla kobiet, których praca łączy się z częstymi wyjazdami służbowymi. Można ją nosić w torebce do pracy i zawsze być przygotowaną na ewentualne poprawki makijażu.











Brzmi to wszystko bardzo ciekawie, aż niewiarygodnie. Bardzo jestem ciekawa, czy te rękawiczki, wyglądające jakby były uszyte z miękkiego ręcznika kąpielowego, skutecznie usuną makijaż, posługując się tylko zwykłą wodą. Potestujemy - zobaczymy. Wkrótce recenzja.

czwartek, 30 maja 2013

LOVE ME GREEN - próbki kosmetyków


                
                W ramach współpracy z firmą LOVE ME GREEN (klik) otrzymałam cztery pełnowymiarowe kosmetyki i aktualnie je testuję. Oprócz nich w paczce znalazłam kilkanaście próbek produktów tej marki i, oczywiście, systematycznie je zużywam. Dziś kilka słów o niektórych kosmetykach z próbek.
Nie będą to, rzecz jasna, recenzje gdyż kosmetyków w próbkach jest zbyt mało, żeby można było je porządnie przetestować ale pierwszymi wrażeniami mogę się podzielić.

LOVE ME GREEN ma w swojej ofercie dwa kremy do twarzy: Organiczny Regenerujący Krem do Twarzy na Dzień i Organiczny Regenerujący Krem do Twarzy na Noc. Dostałam po dwie próbki każdego z tych kremów, a każda z nich zawierała 4 ml kosmetyku.



Kremy pięknie pachną ale każdy inaczej. Krem na dzień odznacza się zapachem, który producent określa jako Karite exotique. Jest to zapach lekko orzechowy, wpadający w migdał. Z kolei krem na noc otuli nas zapachem o nazwie Frangipani. Frangipani to egzotyczny kwiat o białych lub czerwonych płatkach i pięknym zapachu. Drzewo Frangipani rośnie na wyspach Polinezji i w niektórych rejonach Indii. Nazwa Frangipani pochodzi od nazwiska francuskiego markiza Frangipani (XVI w.), który jako pierwszy wykorzystał  esencję tych kwiatów do produkcji perfum.




Obydwa kremy mają lekką konsystencję, szybko i dobrze się wchłaniają. Krem na dzień wchłania się do pełnego matu, a ten na noc, prawie do matu. Niewątpliwym ich plusem jest też wydajność. Wystarczy niewielka ilość każdego z kremów aby dokonać aplikacji na skórę twarzy, szyi i dekoltu.

Innym, ciekawie zapowiadającym się kosmetykiem, jest Organiczny Energetyzujący Peeling do Twarzy.



Ma konsystencję przezroczystego żelu z widocznymi ciemnymi drobinkami. Te drobinki to sproszkowane łupinki orzechów arganowych i to one usuwają martwy naskórek z powierzchni skóry.




Jak widać na zdjęciu, żel nie jest zbyt gęsto usiany ciemnymi punkcikami i, prawdę powiedziawszy, trochę wątpiłam czy dobrze oczyści skórę. A jednak poradził sobie. Przede wszystkim, w trakcie masowania nim twarzy, peeling zmienia swą postać. Z żelu przemienia się w białą, kremową emulsję. Oczyszcza skórę delikatnie, a jednocześnie skutecznie. Zabieg oczyszczania uprzyjemnia nam piękny, pomarańczowy zapach kosmetyku.
Spodobał mi się ten peeling. Być może skuszę się na zakup pełnowymiarowego opakowania, ale, jeśli to zrobię, to dopiero wówczas, gdy zużyję peelingi, które obecnie mam na stanie.
Tyle, na podstawie próbek, mogę powiedzieć o kosmetykach LOVE ME GREEN do pielęgnacji twarzy. Żeby ocenić ich działanie na skórę należałoby używać ich znacznie dłużej. Pierwsze wrażenia są, w moim przypadku, pozytywne i zachęcają do zaopatrzenia się w pełnowymiarowe opakowania kosmetyków.

poniedziałek, 27 maja 2013

ALTERRA Serum ORCHIDEA



                Jakiś czas temu zajrzałam do Rossmana po kilka drobiazgów i, oczywiście, musiałam przy tej okazji przejrzeć też półki z kosmetykami. Na jednej z półek wypełnionych kosmetykami do pielęgnacji twarzy wypatrzyłam Serum ORCHIDEA ALTERRY. Bardzo się zdziwiłam, nie wiedziałam, że Alterra produkuje serum. Być może jest to nowość tej marki. Serum nie było drogie, kosztowało około 15 zł więc je kupiłam. Dodatkowym powodem dla którego skusiłam się na ten kosmetyk była informacja, że przeznaczony jest on dla cery dojrzałej i wymagającej.






Muszę przyznać, że wizualnie kosmetyk prezentuje się bardzo ładnie. Zamknięty jest w szklanej buteleczce wyposażonej w plastikową pompkę i zawierającej 30 ml preparatu. Buteleczka zapakowana jest w kartonik z okienkiem. Na kartoniku i buteleczce króluje motyw orchidei, w kolorystyce opakowania dominuje róż.





Producent tak pisze o serum:
"Każda skóra zasługuje na indywidualną pielęgnację. Serum Alterra zostało opracowane specjalnie dla skóry dojrzałej i wymagającej. Dzięki bogatemu i intensywnie pielęgnującemu olejowi arganowemu* w połączeniu z roślinną gliceryną, skóra jest optymalnie rozpieszczana, regenerowana i długotrwale nawilżana. Wartościowe ekstrakty z orchidei, skrzypu* i zielonej herbaty* pielęgnują i wygładzają skórę, nadając jej uczucie przyjemnej gładkości. Ekstrakt z miłorzębu, naturalny koenzym Q10 i kwas hialuronowy chronią przed wolnymi rodnikami i zapobiegają przedwczesnemu starzeniu się skóry. Delikatny zapach kwiatów rozpieszcza zmysły.
*  z kontrolowanej biologicznie uprawy."

Skład serum jest taki:




Serum Orchidea ma konsystencję żelową. Zapach kwiatowy, trochę słodki ale przyjemny. Używam tego serum 2-3 razy w tygodniu. Czasem na noc, czasem na dzień, po prostu różnie. Po nałożeniu na oczyszczoną skórę szybko się wchłania. I tu, niestety, niezbyt miła niespodzianka. Po wchłonięciu serum czuję wyraźne ściąganie skóry, głównie na policzkach. Konieczna jest wówczas aplikacja kremu nawilżającego. Mam cerę mieszaną, a więc wiadomo, tłusta strefa T i suche policzki. Jednak moje policzki nie są bardzo suche. Powiedziałabym, że jest to coś pośredniego między skórą lekko przesuszoną, a normalną. Mimo to, serum nie jest w stanie jej nawilżyć. Moim zdaniem jest to "zasługa" alkoholu znajdującego się na drugim miejscu w składzie. Niewiele niżej jest guma ksantanowa. Trochę mnie to dziwi. Z reguły guma ksantanowa, pełniąca rolę zagęstnika, znajduje się znacznie niżej w składzie kosmetyków. Nadmiar gumy też powoduje nieprzyjemne uczucie ściągania skóry. Być może te dwa składniki niwelują działanie takich nawilżaczy jak gliceryna czy kwas hialuronowy.
Zawiodłam się na tym serum, oczekiwałam trochę lepszych efektów. Zużyję zawartość buteleczki do końca ale następnej raczej nie kupię.




piątek, 24 maja 2013

Zakupy przez internet - trafiłam na oszustów!



                 Czytałam o takich przypadkach ale sama nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Jak widać do czasu... Ale po kolei.
25 kwietnia br. złożyłam swoje pierwsze zamówienie w sklepie internetowym BIOdrogeria.pl. Dlaczego akurat tam? Bardzo mi zależało na kupnie Tłuszczu Mlecznego marki FITNE Health Care. Przejrzałam mnóstwo sklepów i tylko w Biodrogerii znalazłam ten kosmetyk, a więc zamówiłam. Prócz tego zamówiłam jeszcze dwa mydełka Sodasan. Należność za te produkty, wraz z kosztami przesyłki, wyniosła 69,47 zł i jeszcze tego samego dnia zrobiłam przelew. Zaczęło się oczekiwanie na przesyłkę ale przesyłka nie nadchodziła. Uzbroiłam się w cierpliwość tłumacząc sobie, że, być może, zwłoka spowodowana jest długim, majowym weekendem, ale weekend się skończył, a paczki nadal nie było.


W tej sytuacji napisałam do Biodrogerii maila z zapytaniem, co się dzieje z moją przesyłką, dlaczego zamówienie nie jest realizowane. Pieniądze przecież dostali gdyż status mojego zamówienia zmienił się na "w trakcie realizacji". Niestety, na mojego maila nie dostałam odpowiedzi. Zadzwoniłam do sklepu na numer podany na ich stronie. Odebrał jakiś mężczyzna, niestety, nie wiem kto to był gdyż nie był uprzejmy się przedstawić. Wspominał coś o kłopotach z dostawcą tego Tłuszczu Mlecznego, ale obsługą klienta zajmuje się kolega, którego akurat nie ma, a jak wróci to napisze mi maila z wyjaśnieniem sytuacji. Maila z wyjaśnieniem nie doczekałam się.
Odczekałam kilka dni i zadzwoniłam do sklepu ponownie. Telefon odebrał ten sam człowiek. Nie potrafił odpowiedzieć na żadne pytanie i znów opowiadał bajki o koledze, który przyśle mi maila z wyjaśnieniem sprawy. Nie muszę chyba dodawać, że żadnego maila nie dostałam.

W każdym sklepie zdarza się, że zabraknie jakiegoś produktu ale wtedy trzeba skontaktować się z klientem. Chętnie bym wzięła zamiast Tłuszczu Mlecznego inny kosmetyk (nawet sobie jeden upatrzyłam) ale niestety nie dano mi szansy żeby w tym sklepie cokolwiek kupić. Na maile nie reagowali, a telefon odbierał człowiek w niczym nie zorientowany.
 
Codziennie logowałam się na stronie sklepu i sprawdzałam co się dzieje z moim zamówieniem. 15 maja status zamówienia zmienił się na "zwrot". Rozumiem, że zwrot pieniędzy, bo cóż innego mieliby mi zwracać? Dni upływały, a pieniądze na moje konto nie wpłynęły.
Napisałam kolejnego maila z żądaniem zwrotu pieniędzy - odpowiedzi, oczywiście, nie było. W środę 22 maja zadzwoniłam do Biodrogerii. W sumie dzwoniłam w środę trzy razy i w końcu pan mi obiecał, że jeszcze dzisiaj zrobi przelew i jutro tzn. w czwartek 23 bm. będę miała pieniądze na koncie. Jakoś mu nie uwierzyłam, no ale cóż, poczekam jeszcze ten jeden dzień. Pieniędzy w czwartek na koncie nie było i nie ma ich do tej pory. Nie sądzę żebym je jeszcze kiedykolwiek zobaczyła. Nie sądzę też, że właściciele sklepu połakomili się tylko na moje niecałe 70 zł. Jest bardzo prawdopodobne, że tak samo oszukali więcej osób. Strona sklepu nadal działa więc pewnie nowe zamówienia wpływają i pieniążki też. Mało tego, ci ludzie posiadają więcej sklepów. Na stronie Biodrogerii widnieją odsyłacze do Sklepu Dietetycznego.pl (klik) i do sklepu plantaMED.pl (klik).
Ciekawa jestem, czy robiłyście zakupy w BIOdrogerii.pl? Jeśli tak, to czy transakcje przebiegały prawidłowo, czy też miałyście "przygody" podobne do mojej?
Jednocześnie chcę przestrzec Was przed składaniem zamówień w sklepie BIOdrogeria.pl. Właściciele tego sklepu to ludzie nieuczciwi.

wtorek, 21 maja 2013

Mydlane nowości



               Dostałam wczoraj paczuszkę, a w niej takie mydlane śliczności:






Zapewne większość z Was poznaje te mydełka i wie skąd pochodzą. Tak, to mydełka od Joanny. Znamy je z jej bloga MYDŁA NATURALNE. Joanna pokazuje i opisuje tam mydła, które sama wytwarza.
W mojej przesyłce znalazło się mydełko lawendowe. Wiadomo, że jest to mydełko środkowe. Widać po kolorze. Drugie, to, które do złudzenia przypomina lody kakaowe z bitą śmietaną i kakaową posypką - to mydło cynamonowe. Trzecie, to białe, Joanna dołożyła do paczuszki dodatkowo. Nie wiem co to jest za mydełko, gdyż, w odróżnieniu od dwóch pozostałych, nie było na nim etykietki. Mogę tylko powiedzieć, że mydełko jest tłuste. Wyczuwa się to trzymając w ręku suchą kostkę. Już sobie wyobrażam jaka to będzie uczta dla mojej skóry :)

Mydełka nie pójdą natychmiast do użytku. Muszą troszkę poczekać na swoją kolej. Nie mogłam się jednak powstrzymać i urządziłam im małą sesję fotograficzną. Popatrzmy na mydlane "gwiazdy".

































Czyż one nie są piękne? Moim zdaniem to prawdziwe mydlane piękności. Mydła Joanny odznaczają się nie tylko urodą. Są to jednocześnie mydła bardzo dobrej jakości i całkowicie naturalne. Joanna sama opracowuje ich receptury, ciągle ma nowe pomysły i ciągle eksperymentuje. Podziwiam jej mydlarski kunszt i jej pasję.





sobota, 18 maja 2013

Paczuszka od LOVE ME GREEN



            LOVE ME GREEN to nowa marka francuskich kosmetyków naturalnych wchodząca na polski rynek. Bardzo lubię poznawać wszelkie naturalne, kosmetyczne nowości, więc gdy otrzymałam propozycję testowania produktów LOVE ME GREEN zgodziłam się natychmiast. Wczoraj dotarła do mnie paczuszka z kosmetykami, a w niej takie wspaniałości:






Cztery pełnowymiarowe kosmetyki:

  • Witalizujący Szampon do Włosów
  • Nawilżający Balsam do Ciała Karite Exotique
  • Relaksujący Olejek do Masażu
  • Rewitalizujący Krem do Rąk
Oprócz tego w paczuszce znalazłam:


   
  • dwie próbki Regenerującego Kremu do Twarzy na Dzień
  • i dwie próbki Regenerującego Kremu do Twarzy na Noc

oraz trochę próbek innych kosmetyków LOVE ME GREEN


  

Prowansja to najpiękniejszy region Francji i właśnie tam powstają kosmetyki LOVE ME GREEN. Natomiast składniki tych kosmetyków pochodzą z ekologicznych upraw w najczystszych regionach całego świata. Więcej o tej marce można przeczytać tu , natomiast wywiad z założycielką marki, panią Katarzyną Lerch znajdziecie tutaj.

LOVE ME GREEN jest marką zupełnie mi nieznaną, z tym większą radością wezmę się za testowanie. Teraz mogę o tych kosmetykach powiedzieć tylko tyle, że pięknie pachną. Po testach będą, oczywiście, recenzje.


 


czwartek, 16 maja 2013

BIOFFICINA TOSCANA Aktywna Odżywka



                  Pisałam niedawno, że kupiłam szampon i odżywkę marki BIOFFICINA TOSCANA. O szamponie pisałam tutaj, a dzisiaj przyszedł czas na odżywkę.
Odżywkę tę poznałam dzięki próbce jaką otrzymałam, wraz z zamówionymi kosmetykami, ze sklepu Skarbiec Natury. Zużyłam ją i bardzo mi się spodobało jej działanie na moje włosy.  Musiałam zainteresować się tym kosmetykiem.





Odnalazłam ją na stronie Skarbca Natury i... mój zapał do jej zakupu nieco osłabł. Okazało się, że Odżywka Aktywna BIOFFICINA TOSCANA przeznaczona jest do włosów zniszczonych. Moich włosów do zniszczonych raczej bym nie zaliczyła. Zaczęły się obawy i wątpliwości. Co prawda spodobały mi się efekty jej działania ale miałam do dyspozycji tylko małą próbkę, która wystarczyła na jednorazowe użycie. A co będzie jeśli odżywka, przy systematycznym stosowaniu, się nie sprawdzi? Może będzie obciążała moje włosy? Może to, a może tamto, tym bardziej, że kosmetyk do najtańszych nie należy. W końcu podjęłam męską decyzję i odżywkę zamówiłam przydając jej jeszcze do towarzystwa szampon tej samej marki.




Producent tak pisze o tej odżywce:
"Innowacyjne połączenie oliwy z oliwek z proteinami z białej fasoli. Silna kuracja dla zniszczonych włosów - dodaje objętości, odżywia i czyni włosy miękkimi w dotyku.
Pachnie szałwią i cytryną."

Substancje aktywne: organiczna oliwa z oliwek, proteiny roślinne z białej fasoli, organiczne wyciągi z malwy, rumianku, pokrzywy i dziurawca. 

INCI: Aqua, Behenamidopropyl Dimethylamine, Cetyl Alcohol, Olea Europaea Fruit Oil*, Sorbitol, Phaseolus Vulgaris Extract, Malva Sylvestris Extract*, Hypericum Perforatum Extract*, Chamomilla Recutita Extract*, Urtica Dioica Extract*, Citrus Medica Limonum Peel Oil*, Salvia Sclarea Oil, Glycerin, Xanthan Gum, Limonene, Linalool, Sodium Dehydroacetate, Sodium Benzoate, Benzyl Alcohol.
* z certyfikowanych upraw organicznych.


 
Odżywka zamknięta jest w przezroczystej, plastikowej butelce o pojemności 200 ml. Ma kremową konsystencję i rzeczywiście można wyczuć delikatny ziołowo - cytrynowy zapach. Nakładam ją na umyte, mokre włosy i po kilku minutach spłukuję. Włosy, jak po każdej odżywce, dobrze się rozczesują. Po wyschnięciu są miękkię i błyszczące i rzeczywiście zwiększają objętość, co mi się bardzo podoba. Mogę powiedzieć, że obietnice producenta są spełnione. Dotyczy to moich włosów. Nie wiem jak odżywka by się sprawdziła na włosach zniszczonych.

Do jednej rzeczy muszę się jednak przyczepić, a mianowicie do tej butelki. Owszem, jest ona estetyczna i ładnie prezentuje się w łazience. Szkopuł w tym, że nie jest praktyczna. Wykonana z dosyć sztywnego plastiku i wyposażona w zamknięcie z małą dziurką nie jest odpowiednim opakowaniem dla kosmetyku o konsystencji kremu. Dosyć ciężko wyciska się odżywkę i już kilka razy zastanawiałam się nad rozcięciem butelki i przełożeniem zawartości do wygodnego pojemnika. Aż prosi się tu miękka tuba.
Podsumowując: z Odżywki Aktywnej jestem bardzo zadowolona, natomiast nad opakowaniem producent powinien, moim zdaniem, popracować.





poniedziałek, 13 maja 2013

DECUBAL Krem do rąk


        
                    Dzisiejszy post jest ostatnim, poświęconym kosmetykom DECUBAL. Pozostał mi już tylko jeden kosmetyk do zrecenzowania, a jest nim Hand Cream czyli Nawilżający, zmiękczający i ochronny Krem do Rąk.




Producent tak rekomenduje swój produkt:
"Zwróć szczególną uwagę na ochronę skóry rąk wyjątkowo narażonej na wysuszenie. Krem do rąk jest bogaty w składniki odżywcze. Zawiera, między innymi, naturalny olejek z awokado, który pielęgnuje skórę, witamina E dostarcza jej dodatkowej wilgoci, kwas hialuronowy pomaga utrzymać wilgotność, a silikon tworzy na skórze warstwę ochronną."


 
 Skład kremu (INCI): Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Glycerin, Lanolin, Isopropyl Myristate, Petrolatum, Polyglyceryl-3 Methylglucose Distearate, Glyceryl Stearate, Tocopheryl Acetate, Pentylene Glycol, Dimethicone, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Sodium Hyaluronate, Tocopherol, Persea Gratissima Oil, Sodium Cetearyl Sulfate, Citric Acid, Phenaxyethanol, Sodium Benzoate.
Zawartość substancji lipidowych: 36%.

Krem zamknięty jest w czerwonej tubie o pojemności 100 ml. To dużo jak na krem do rąk. Ponieważ jest on tłusty, wystarczy niewielka jego ilość aby wysmarować całe dłonie bez pozostawiania na nich tłustej warstwy. Dzięki temu krem jest wydajny i taka tuba wystarcza na długo. Dobrze się stało, że mogłam testować go zimą gdyż wówczas moje dłonie są szczególnie wysuszone. Po aplikacji kremu DECUBAL skóra rąk jest miękka i gładka, nawilżona i natłuszczona. Nawet skórki wokół paznokci są znacznie delikatniejsze. Myślę, że ten kremik sprawdzi się również latem gdyż zawiera filtry przeciwsłoneczne, nie zawiera natomiast konserwantów. Producent deklaruje, że krem jest bezzapachowy, jednak można wyczuć w nim specyficzny, lekki zapach. Nie przeszkadza mi ten zapach. Najważniejsze jest to, że kosmetyk dobrze działa na skórę.







I jeszcze tytułem wyjaśnienia: zapewne niejedna z moich Czytelniczek dziwiła się, że ja, zwolenniczka kosmetyków naturalnych, zdecydowałam się na testowanie kosmetyków Decubal, których do naturalnych zaliczyć się nie da. Otóż od września ubiegłego roku borykałam się z kolejną falą zmian na mojej skórze. Nic nie pomagało, nawet kuracje ordynowane przez dermatologów były mało skuteczne. Gdy więc otrzymałam propozycję testowania tych kosmetyków pomyślałam, że nie mam nic do stracenia, a nuż pomogą. Dzisiaj moja skóra jest w dobrym stanie. Nie przypisuję tu całej zasługi kosmetykom Decubal gdyż stosowałam też inne środki np. suplementy diety. Nadejście wiosny też ma korzystny wpływ na stan skóry. Myślę jednak, że pewien udział w tym sukcesie Decubal ma i nie żałuję, że podjęłam się tych testów.

czwartek, 9 maja 2013

KHADI Szampon - peeling ziołowy



            Szampon ten kupiłam dosyć dawno, bo na początku stycznia. Długo zbierałam się do napisania recenzji, a to dlatego, że sprawił mi trochę kłopotu. Oto "bohater" dzisiejszego postu:



 O szamponie tym możemy przeczytać:
"Proszek do mycia włosów jest bardzo łagodny, jednocześnie skutecznie oczyszcza włosy i skórę głowy".

Skład szamponu: Sapindus Mukurossi Peel Extract (Reetha), Acacia Concinna (Shikakai), Emblica Officinalis (Amla), Adatoda Vasika (Bansa), Eclipta Alba (Bhringaraj), Azadirachta Indica (Neem), Ocimum Sanctum (Tulsi), Trigonella Foenum-Greacum (Methi, Bockshornkllee), Lawsonia Enermis (Henna), Citrus Medica Limonum (Citrozone), Rosa Sinensis (Hibiscus), Syzygium Cumini (Jamun), Mangifera Indica (Mango)

 Skład wspaniały, to przecież plejada indyjskich ziół do pielęgnacji włosów! Tylko jak używać tego proszku? Na stronie sklepu znalazłam taki sposób użycia: "Wsyp kilka łyżek proszku do szklanki wody i gotuj przez 10 minut. Przelej do szklanego naczynia i odstaw na całą noc. Następnego dnia odcedź wodę od ziół i użyj jej zamiast szamponu na mokre włosy. Pozostaw na kilka minut na włosach i następnie spłucz."
Dziwny wydał mi się ten przepis, a przede wszystkim bardzo niedokładny. Bo co to znaczy "kilka łyżek"?  2-3 łyżki to już jest kilka, 5 czy 6 to też kilka. Czyli właściwie nie wiadomo jakie powinno być stężenie tego wywaru. Poza tym, jeśli to ma być szampon - peeling, to co ma spełniać rolę peelingującą jeśli odcedzimy zioła? Zamówiłam jednak ten szampon. Trochę liczyłam na to, że może na opakowaniu będzie podany dokładniejszy sposób użycia. Niestety, tak nie było.

Opakowanie szamponu to estetyczna, metalowa puszka z zieloną etykietą zawierająca 150 g ziołowego proszku. W środku znajdowała się torebka foliowa z proszkiem.





Szampon stał przez jakiś czas i czekał na swoją kolej, a ja go nie używałam, bo nie bardzo wiedziałam jak się do tego zabrać. W końcu postanowiłam spróbować.
Do rondelka wlałam szklankę wody, wsypałam trzy kopiaste łyżki ziół i gotowałam.





Powstała brunatna zawiesina z kremową pianką. Wyglądało to trochę jak kawa z pianką. Tylko zapach nie przypominał kawy, była to ostra ziołowa woń. Gotowałam 10 minut po czym przelałam szampon do szklanego słoiczka i pozostawiłam na noc.
Następnego dnia rano, przed myciem głowy, poszłam do kuchni odcedzić szampon. Tu czekała mnie niespodzianka. Mój szampon przybrał konsystencję pasty, zioła wchłonęły całą wodę. I jak to cedzić? Żeby mikstura dała się przecedzić dolałam trochę chłodnej, przegotowanej wody i przecedziłam. Umyłam tym włosy, rozczesałam i czekałam aż wyschną. Niestety, po wyschnięciu włosów okazało się, że ten szampon to kompletna porażka! Włosy po umyciu wyglądały dużo gorzej niż przed myciem! Wróciłam do łazienki i umyłam głowę tradycyjnym szamponem, żeby wyglądać jak człowiek.

Pierwsze podejście do tego szamponu skończyło się niepowodzeniem. Zdenerwowało mnie to i nawet, w pierwszym odruchu, chciałam wyrzucić resztę proszku. Powstrzymałam się jednak. Szampon znów poszedł w odstawkę i czekał na kolejny eksperyment. W końcu doczekał się.

Tym razem do szklanki wody wsypałam też trzy łyżki proszku. Były to łyżki mniej kopiaste niż poprzednio. Nie miałam cierpliwości gotować tego przez 10 minut i poprzestałam na pięciu czy sześciu. Przelałam zawiesinę do porcelanowej miseczki i zostawiłam na noc. Następnego ranka okazało się, że szampon ma postać gęstej zawiesiny. 




Nie bawiłam się już w żadne cedzenie. Doszłam do wniosku, że to nie ma sensu. Na lekko zwilżone włosy nałożyłam ziołową zawiesinę i wtarłam ją trochę w skórę głowy. Weszłam do wanny i przez całą kąpiel zioła pozostawały na włosach. Na końcu jeszcze trochę zwilżyłam włosy wodą i myłam je jak tradycyjnym szamponem. Oczywiście ten szampon nie wytwarza żadnej piany, wszak nie zawiera żadnego detergentu. Tylko sproszkowane zioła i woda. W trakcie tego mycia włosy pod palcami były bardzo tępe. Obficie je spłukałam żeby usunąć dokładnie drobinki ziół. Nie nakładałam żadnej odżywki gdyż chciałam zobaczyć efekt tego mycia. Włosy całkiem dobrze się rozczesały. Po wyschnięciu okazało się, że wyglądają bardzo ładnie. Były miękkie, jedwabiste i błyszczące. Teraz byłam naprawdę zadowolona i nie miałam już ochoty na wyrzucanie pozostałego proszku :)

Nie będę tego szamponu używała codziennie gdyż trochę za dużo z nim zachodu. Mam zamiar raz w tygodniu urządzić sobie takie mycie głowy, tym bardziej, że zioła indyjskie to wspaniała odżywka dla włosów.




środa, 8 maja 2013

DECUBAL - kremy do ciała



               Wracam znów do kosmetyków DECUBAL. Dziś parę słów o dwóch kremach do ciała. Jeden z nich to Body Cream, a drugi - Clinic Cream.










O kremie Body Cream producent pisze tak:
"Intensywnie odżywczy i regenerujący krem do skóry suchej i bardzo suchej
Krem może być używany na całe ciało. Pomaga skórze w odbudowie jej naturalnej bariery ochronnej, chroniącej przed działaniem wody, wiatru i warunków atmosferycznych. Krem do ciała DECUBAL Body Cream zawiera wiele aktywnych i cennych składników, między innymi naturalne olejki oraz witaminę E, glicerynę i lanolinę, które szybko wnikają w skórę, odżywiając ją i chroniąc."
Skład kremu (INCI): Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Glycerin, Isopropyl Myristate, Lanolin, Petrolatum, Polyglyceryl-3Methylglucose Distearate, Glyceryl Stearate, Tocopheryl Acetate, Cetearyl Alcohol, Tocopherol, Ceteareth-20, Sodium Cetearyl Sulfate, Dimethicone, Citric Acid, Phenaxy Ethanol, Sodium Benzoate.
Zawartość substancji lipidowych: 40%.



Drugi krem producent rekomenduje tak:  "Odżywczy i nawilżający krem do skóry suchej i atopowej. Oto krem, który może być używany od stóp do głów. Idealny do stosowania po kąpieli lub prysznicu. Oryginalny DECUBAL Clinic Cream został opracowany z myślą o potrzebach skóry suchej i atopowej. Ma codzienne działanie ochronne i zapobiegawcze. Odżywia i nawilża skórę dzięki zawartości dimetykonu, który zmiękcza skórę i tworzy na niej warstwę ochronną, pozwalającą zatrzymać wilgoć na dłużej."
Skład kremu (INCI): Aqua, Isopropyl Myristate, Glycerin, Sorbitan Stearate, Lanolin, Dimethicone, Cetyl Alcohol, Polysorbate 60, Sorbic Acid.
Zawartość substancji lipidowych: 38%.


Każdy z tych kremów zamknięty jest w miękkiej tubie o pojemności 250 ml. Clinic Cream ma znacznie krótszy skład niż Body Cream, a ja lubię kosmetyki z mniejszą ilością składników. 



 Jeśli idzie o konsystencję kremów, to Body Cream (czerwony) jest nieco rzadszy niż Clinic Cream (biały). Czerwony krem sprawia wrażenie znacznie tłuściejszego niż biały, chociaż różnica w zawartości substancji lipidowych wynosi tylko 2%.





Obydwa kremy dobrze nawilżają skórę i dobrze się wchłaniają, przy czym skóra potraktowana kremem czerwonym wydaje się być bardziej miękka i lepiej natłuszczona. Moja bardzo sucha skóra pochłania go szybko i nie pozostaje na niej tłusta warstwa. Zarówno Body Cream jak i Clinic Cream dobrze działają na moją skórę, ale gdybym miała wybrać jeden z nich, wybrałabym Body Cream czyli ten czerwony. 
Producent określa te kremy jako bezzapachowe, jednak daje się wyczuć charakterystyczny słaby zapach. Wcale mi to nie przeszkadza gdyż szybko ulatnia się ze skóry. 
Body Cream i Clinic Cream, podobnie jak wszystkie kosmetyki tej marki, można kupić w aptekach stacjonarnych i internetowych.


    

sobota, 4 maja 2013

Małe zakupy kosmetyczne



                    Poszłam do apteki żeby zrobić  zakupy uzupełniające do domowej apteczki, a wróciłam... z kosmetykami. Oto co kupiłam, oczywiście poza tym, co do apteczki:



 Nigdy jeszcze nie używałam kosmetyków SANOFLORE. Bywając w tej aptece widywałam je ale nigdy ich nie kupowałam. Odstraszały mnie wysokie ceny. Tym razem było inaczej. Okazało się, że apteka wycofuje się ze sprzedaży kosmetyków tej marki i urządziła wyprzedaż drastycznie obniżając ceny. Doszłam do wniosku, że grzechem by było nie skorzystać z takiej okazji i co nieco kupiłam. Zapłaciłam mniej niż połowę dotychczasowych cen.

Co kupiłam?

W słoiczku znajduje się Zmysłowy Balsam Ujędrniający z olejkiem eterycznym z Geranium Rosat Bio.Intensywna regeneracja skóry wrażliwej. Mówiąc po ludzku: krem ujędrniający do twarzy.

Duży, okrągły pojemnik zawiera Miodowy Krem Odżywczy do Ciała z olejkiem eterycznym z Czystka Bio. Krem do skóry suchej i wrażliwej.

Malutkie pudełeczko to Odżywczy Balsam do Ust na bazie jadalnych składników Bio. Ten balsam to był gratis przymocowany do pojemnika z kremem do ciała.  

Teraz nie pozostaje mi nic innego jak zabierać się do testowania nowych nabytków. Po przetestowaniu będą recenzje. 


 
 Czy używałyście kosmetyków SANOFLORE ? Jeśli tak, to co o nich sądzicie?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...