Maseczki to bardzo ważna część pielęgnacji mojej twarzy. Czas biegnie nieubłaganie, a wraz z nim postępuje wiotczenie skóry, powstaje coraz więcej zmarszczek. W tej sytuacji nie pozostaje nic innego niż zapewnienie skórze możliwie najlepszej pielęgnacji. Dlatego staram się systematycznie stosować maseczki. Systematycznie czyli dwa razy w tygodniu, w ostateczności raz w tygodniu jako niezbędne minimum. Najczęściej maseczki przygotowuję sama, na bazie glinek z różnymi dodatkami, które lubi i potrzebuje moja cera. Czasem jednak używam maseczek gotowych. Przydają się gdy leń dopadnie człowieka i nie chce się kręcić maseczkowej mazi samemu. Tym razem skusiłam się na Rewitalizującą maseczkę Happy Aging od MARTINY GEBHARDT.
Producent tak pisze o tym kosmetyku:
Bogata w witaminy maska, przeznaczona do cery dojrzałej powyżej 40 roku życia. Szlachetne oleje roślinne z migdałów, wiesiołka i pestek winogron oraz masło shea nawilżają i wzmacniają skórę. Maska posiada silne działanie antyoksydacyjne oraz dostarcza wysoko skoncentrowanej porcji składników odżywczych, działając wybitnie odmładzająco i rewitalizująco.
Sposób użycia: 1-2 razy w tygodniu nałożyć na skórę grubą warstwę maski, przykryć ciepłym, wilgotnym ręcznikiem i pozostawić działaniu na około 15 minut. Niewchłonięte pozostałości usunąć za pomocą ciepłego, wilgotnego ręcznika.
Maseczkę zamknięto w charakterystycznym dla marki słoiczku z grubego, białego szkła. Po odkręceniu plastikowej zakrętki widzimy dodatkowe wieczko dzięki któremu mamy pewność, że nikt przed nami nie korzystał z zawartości słoiczka. Maseczka, podobnie jak większość kosmetyków tej marki, dostępna jest w dwóch pojemnościach: 50 ml i 15 ml. Podoba mi się takie rozwiązanie. Można kupić mniejsze opakowanie produktu, przekonać się czy odpowiada naszej cerze i wtedy, ewentualnie, zdecydować się na zakup opakowania pełnowymiarowego.
Maseczka Happy aging ma bardzo bogaty skład. Czego tam nie ma! Oleje, masła, hydrolaty, mnóstwo ekstraktów roślinnych, miód. Zresztą, przeczytajcie sami:
Skład: woda, oliwa z oliwek*, olej ze słodkich migdałów*, olej z wiesiołka**, olej z pestek winogron**, lanolina, wosk pszczeli*, masło shea**, masło kakaowe**, hydrolat z kwiatów pomarańczy*, hydrolat z kwiatów róży damasceńskiej*, miód*, wyciąg z liści aloesu*, olej z owoców rokitnika zwyczajnego*, wyciąg z marchwi*, tokoferol, wyciąg z korzenia czarnego bzu*, wyciąg z kory magnolii, wyciąg z liści herbaty chińskiej, esencja spagiryczna z liści aloesu*, złoto, srebro, siarka, tinktura z wanilii**, olejek z kwiatów róży damasceńskiej**, olejek z irysa florenckiego, geraniol***, cytronelol***.* - z upraw kontraktowanych przez Demeter,
** - z kontrolowanych upraw ekologicznych,
*** - komponenty naturalnych olejków eterycznych.
Gdy po raz pierwszy otworzyłam słoiczek moim oczom ukazał się widok jak na zdjęciu powyżej. Olej wystąpił na powierzchnię kosmetyku. Zaniepokoiło mnie to. Może ta maseczka jest przeterminowana? Ale nie. Na etykietce przyklejonej do dna słoiczka widnieje data ważności: 28.05.2018. Nie ma więc mowy o przeterminowaniu. W składzie maseczki jest bardzo dużo olejów i pewnie dlatego oddzieliły się one od kosmetyku. Wystarczy całość zamieszać i składniki łączą się w jednolity krem o dosyć lekkiej konsystencji i kolorze dojrzałego banana. Ma też przyjemny zapach, który określiłabym jako kwiatowy z miodową nutą.
Producent zaleca przykrycie nałożonej na twarz maseczki ciepłym, wilgotnym ręcznikiem. Prawdę powiedziawszy nie bardzo mi się chce tak robić i stosuję maskę tradycyjnie. Myję twarz, robię peeling i nakładam maskę. Zgodnie z zaleceniem trzymam ją na twarzy 15 minut. Mamy teraz gorące lato więc nie widzę potrzeby dodatkowego dogrzewania skóry. Zaschnięcie maseczce też nie grozi ze względu na dużą zawartość olejów i maseł. W ciągu 15 minut większość maseczki się wchłania. Zazwyczaj robię maseczki wieczorem i wówczas to, co się nie wchłonęło usuwam chusteczką higieniczną i tak pozostawiam twarz na noc. Nie aplikuję już żadnego kremu ani serum, co najwyżej krem pod oczy. Rano cera jest gładka i delikatna, lekko napięta, dobrze odżywiona i nawilżona. Czasem jednak zdarza się, że (w dzień wolny od pracy) robię maseczkę rano. Wtedy nie wystarczy usunięcie resztek maseczki chusteczką gdyż skóra jest tłusta i błyszcząca. Trzeba twarz umyć i, jak zwykle, zaaplikować tonik i krem.
Dodatkowym plusem maseczki jest jej wydajność. Mam mały słoiczek (15 ml). Nakładam maseczkę dosyć grubo. Użyłam jej już trzy razy i zużyłam dopiero pół słoiczka. Spodziewałam się, że całość wystarczy mi na 2-3 razy, a tu miła niespodzianka. Krótko mówiąc odkryłam jeszcze jeden fajny kosmetyk Martiny Gebhardt. Kupić można go w tym sklepie.
Miałam próbkę lotionu z tej serii, fajny był.
OdpowiedzUsuńMi też bardzo podoba się możliwość kupowania małych pojemności :)
Też mam ochotę na lotion z tej serii i na krem.
Usuńcoś dla mnie, lubię takie maseczki
OdpowiedzUsuńJa też lubię :)
UsuńI had a lotion test from this series, it was cool.
OdpowiedzUsuńI also like the possibility of buying small capacities
หนังใหม่
Nie znałam wczesniej ani marki, ani tej maski ; ) Kiedyś miałam krem, który lubił się tak rozwarstwiać własnie przez olejki w składzie :)
OdpowiedzUsuńMarka jest ciekawa. Warto się nią zainteresować :)
UsuńMiałam małą saszetkę. Maseczka mnie urzekła. Poznaję markę sukcesywnie. Teraz przyszedł czas na fluid pod oczy.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem który fluid wybrałaś.Pewnie różany :)
UsuńWyjątkowo nie :) z awokado.
UsuńBardzo lubiłam ich tonik i delikatny krem do cery tłustej. Ale czas biegnie nieubłaganie, i teraz już widzę, że powinnam sięgać po coś mocniejszego, bardziej odżywczego.
OdpowiedzUsuńTak już jest, że z czasem trzeba zmieniać pielęgnację na bardziej intensywną...
Usuńlubię kosmetyki tej marki, tej serii jeszcze nie znam
OdpowiedzUsuńwyglada sie mlodziej o rok
OdpowiedzUsuń